×
Tytuł:
Szkoła dla łobuzówOryginalny tytuł:
Song for a Raggy Boy- Gatunek: Dramat
- Rok produkcji: 2003
„William Franklin (Aidan Quinn) wraca do domu z Hiszpanii, gdzie brał udział w wojnie domowej, walcząc po stronie socjalistów. Podejmuje pracę w prowadzonym przez zakon zakładzie poprawczym dla chłopców w St. Jude. Jest tam jedynym świeckim nauczycielem. Bardzo szybko dochodzi do konfliktu między nim a bratem Johnem (Iain Glen), który uważa wychowanków szkoły za bandę niegodnych jakiegokolwiek szacunku degeneratów. Franklin natomiast stopniowo nawiązuje kontakt z podopiecznymi, w większości analfabetami, wśród których są wagarowicze i złodzieje, ale także zwyczajne, osamotnione dzieci. Między dwoma antagonistami dochodzi do nieuchronnej konfrontacji…”
Jeżeli za tego typu film biorą się także Skandynawowie (piszę „także”, bo jest to koprodukcja), to w ciemno możemy stawiać, że będzie to mocny, poruszający i na długo pozostający w pamięci obraz. W tym przypadku jest nie inaczej, bo w filmie zdecydowanie czuć rękę Duńczyków, którzy tego typu dramaty potrafią robić po mistrzowsku.
Teoretycznie fabuła nie jest jakaś zbyt odkrywcza. Mamy poprawczak, mamy ciemiężone dzieciaki, które nie są z natury złe, ale raczej zagubione, mamy dwóch wychowawców-antagonistów, których skrajne postawy muszą w końcu doprowadzić do wzajemnej konfrontacji i mamy też mocne zakończenie. Tego typu filmów było już sporo, ale na „Szkołę dla łobuzów” zdecydowanie warto zwrócić uwagę, bo wyróżnia się na ich tle świetną realizacją, przekonującym aktorstwem (zwłaszcza role dorosłych), poruszającymi zdjęciami i ciężkim klimatem, który potrafi przykuć widza do fotela. A wszystko to dopełnia bardzo dobrze dopasowana ścieżka dźwiękowa, która jeszcze bardziej pomaga zatracić się w opowiadanej historii.
Czytając opinie o tym filmie, spotkałem się z licznymi głosami, że jest on tendencyjny, na maksa anty-klerykalny i demonizujący instytucję Kościoła Katolickiego. Na pierwszy rzut oka trudno się z tym nie zgodzić, bo księża przedstawieni w „Szkole dla łobuzów” to albo ludzie źli do szpiku kości (np. potrafiący za najmniejsze przewinienie skatować do nieprzytomności małego dzieciaka, recytując przy tym pod nosem modlitwę do Boga), albo ludzie bez kręgosłupa moralnego – teoretycznie nie akceptujący sadystycznych metod wychowawczych „kolegów po fachu”, ale bojący się cokolwiek zrobić w tej kwestii. Faktycznie – jeżeli ksiądz, to sadysta, pedofil lub osobnik starający się umywać ręce i „nic nie widzieć”. Jeżeli świecki nauczyciel – to wyrozumiały pedagog, szukający nici porozumienia z dziećmi i starający się zrobić z nich porządnych ludzi. Jeżeli wychowankowie poprawczaka – to nie patologia, a większości zagubione, niekochane i nierozumiane dzieci, na które wszyscy postawili krzyżyk… Tendencyjne? Anty-klerykalne? Tak, ale tylko w teorii, bo film jest oparty na faktach, a więc przedstawione tu wydarzenia miały miejsce na prawdę, co jeszcze bardziej potrafi zmiażdżyć psychicznie widza i spowodować, że pięści same się zaciskają, kiedy się widzi do czego tam dochodziło i jaki miało to finał.
Reasumując – „Song for a Raggy Boy” to mocny, poruszający i potrafiący zagrać na uczuciach dramat. Niby temat jest zgrany a sam film – ciut przewidywalny (doskonale zdajemy sobie sprawę, że finalnie musi dojść do konfrontacji dwóch głównych antagonistów), ale i tak ogląda się go z zapartym tchem, a samo zakończenie oraz płynące z niego wnioski nie pozostawią chyba nikogo obojętnym. Moja ocena: 7,5/10.
Jeżeli za tego typu film biorą się także Skandynawowie (piszę „także”, bo jest to koprodukcja), to w ciemno możemy stawiać, że będzie to mocny, poruszający i na długo pozostający w pamięci obraz. W tym przypadku jest nie inaczej, bo w filmie zdecydowanie czuć rękę Duńczyków, którzy tego typu dramaty potrafią robić po mistrzowsku.
Teoretycznie fabuła nie jest jakaś zbyt odkrywcza. Mamy poprawczak, mamy ciemiężone dzieciaki, które nie są z natury złe, ale raczej zagubione, mamy dwóch wychowawców-antagonistów, których skrajne postawy muszą w końcu doprowadzić do wzajemnej konfrontacji i mamy też mocne zakończenie. Tego typu filmów było już sporo, ale na „Szkołę dla łobuzów” zdecydowanie warto zwrócić uwagę, bo wyróżnia się na ich tle świetną realizacją, przekonującym aktorstwem (zwłaszcza role dorosłych), poruszającymi zdjęciami i ciężkim klimatem, który potrafi przykuć widza do fotela. A wszystko to dopełnia bardzo dobrze dopasowana ścieżka dźwiękowa, która jeszcze bardziej pomaga zatracić się w opowiadanej historii.
Czytając opinie o tym filmie, spotkałem się z licznymi głosami, że jest on tendencyjny, na maksa anty-klerykalny i demonizujący instytucję Kościoła Katolickiego. Na pierwszy rzut oka trudno się z tym nie zgodzić, bo księża przedstawieni w „Szkole dla łobuzów” to albo ludzie źli do szpiku kości (np. potrafiący za najmniejsze przewinienie skatować do nieprzytomności małego dzieciaka, recytując przy tym pod nosem modlitwę do Boga), albo ludzie bez kręgosłupa moralnego – teoretycznie nie akceptujący sadystycznych metod wychowawczych „kolegów po fachu”, ale bojący się cokolwiek zrobić w tej kwestii. Faktycznie – jeżeli ksiądz, to sadysta, pedofil lub osobnik starający się umywać ręce i „nic nie widzieć”. Jeżeli świecki nauczyciel – to wyrozumiały pedagog, szukający nici porozumienia z dziećmi i starający się zrobić z nich porządnych ludzi. Jeżeli wychowankowie poprawczaka – to nie patologia, a większości zagubione, niekochane i nierozumiane dzieci, na które wszyscy postawili krzyżyk… Tendencyjne? Anty-klerykalne? Tak, ale tylko w teorii, bo film jest oparty na faktach, a więc przedstawione tu wydarzenia miały miejsce na prawdę, co jeszcze bardziej potrafi zmiażdżyć psychicznie widza i spowodować, że pięści same się zaciskają, kiedy się widzi do czego tam dochodziło i jaki miało to finał.
Reasumując – „Song for a Raggy Boy” to mocny, poruszający i potrafiący zagrać na uczuciach dramat. Niby temat jest zgrany a sam film – ciut przewidywalny (doskonale zdajemy sobie sprawę, że finalnie musi dojść do konfrontacji dwóch głównych antagonistów), ale i tak ogląda się go z zapartym tchem, a samo zakończenie oraz płynące z niego wnioski nie pozostawią chyba nikogo obojętnym. Moja ocena: 7,5/10.
Ocena Autora: 7.5
Autor: Raven