×
Tytuł:
Skłóceni z życiemOryginalny tytuł:
The Misfits- Gatunek: Dramat
- Rok produkcji: 1961
„Piekna Roslyn, świeżo po rozwodzie spotyka dwójkę starzejących się kowbojów – Guido i Gaya. Zamierzają wspólnie spędzić kilka dni poza miastem, w domu Guida. Wyjazd ma na celu wypoczynek i relaks. Na początku wszystko przebiega gładko, ale kiedy obaj mężczyźni zakochują się w Roslyn, w ich wzajemne stosunki wkrada się rywalizacja i zazdrość. Ujawniają się też negatywne cechy charakteru. Wkrótce Gay spotyka starego znajomego Perce’a i cała czwórka wybiera się zapolować na dzikie konie. Okazuje się jednak, że współczesne polowanie na mustangi niewiele ma wspólnego z przygodami rodem z Dzikiego Zachodu…”
Jest jakiś niesamowity urok i czar w starych, filmowych klasykach, które pomimo z pozoru średnio zachęcającej fabuły – potrafią porwać widza niesamowitą grą aktorską, psychologią kreowanych postaci oraz umiejętnością gry na uczuciach oglądającego. Nie inaczej jest w przypadku „Skłóconych z życiem”, których przekaz staje się jeszcze bardziej uderzający, jeżeli zdamy sobie sprawę z tego, że jest to pożegnanie z kinem wielkiego Clarka Gable’a (zmarł zaraz po zakończeniu zdjęć) oraz zjawiskowej Marylin Monroe (która następnego filmu nie zdążyła już dokończyć). Wówczas ten obraz, opowiadający o końcu pewnej epoki, nabiera podwójnie gorzkiego znaczenia, ponieważ zapowiada nadchodzący zmierzch nie tylko ery kowbojów (jako symbolu dzikiej, nieskrępowanej wolności oraz zewu prawdziwej, męskiej przygody), ale też i wielkich legend ekranu (Montgomery Clift także zmarł, kilka lat później), po śmierci których, kino nigdy nie było już takie jak dawniej… Sam film opowiada o życiowych rozbitkach, outsiderach którzy nie potrafią się odnaleźć w otaczającej ich rzeczywistości. W oparach alkoholu i żyjąc przeszłością, dryfują przez życie, ale niestety zasada wyznawana przez jednego z nich („jeżeli nie wiesz co zrobić – nie rób nic. Stań w miejscu i poczekaj”) nie zdaje egzaminu, bo życie idzie na przód – z nami lub bez nas – a relikty przeszłości są skazane na wymarcie, tak jak dzikie mustangi na prerii. Jedynym wyjątkiem jest tu postać Roslyn, grana przez Marylin Monroe. Osoba zagubiona, infantylna, emanująca dziecięcą naiwnością, potrzebująca opieki i uczucia, ale nieobarczona jeszcze piętnem przeszłości, które niczym kamień u nóg ciągnęłoby ją na dno. Ona ma jeszcze szansę, ale sama nie wie czego chce od życia, przez co tkwi w martwym punkcie i podróżuje z kowbojami, zamiast próbować ułożyć sobie życie.
Ogólnie postacie tego dramatu naszkicowane są iście po mistrzowsku, bo niemal każda z osób ma jakieś blizny pozostawione przez przeszłość, a życie w teraźniejszości jest dla nich czymś wbrew własnej naturze (jak ognia unikają stałej pracy i gardzą wykształceniem), więc egzystują chwytając się pozorów nieskrępowanej wolności (życie kowboja, bez żadnych zobowiązań, celów i ograniczeń), oszukując codziennie samych siebie, bo nie da się cofnąć czasu, a epoka kowbojów przeminęła bezpowrotnie i romantyczny mit Prawdziwego Mężczyzny-Kowboja, egzystuje już tylko w pamięciach starszych pań, pamiętających „jak to kiedyś było” (vide: koleżanka Roslyn – Isabelle).
Film doskonale dokonuje demitologizacji postaci Kowboja, jako romantycznego symbolu swobody i wolności. Sami bohaterowie podtrzymują go niejako na siłę, gdzieś wewnątrz mając doskonale świadomość tego, że to wszystko nie ma już sensu i na takie postawy nie ma miejsca w dzisiejszym świecie. Same sceny podczas Rodeo (gdzie bohater grany przez Montgomery Clifta niemal traci życie, tylko dlatego by być podziwianym jako ujeżdżacz dzikich zwierząt) czy niesamowita scena polowania na mustangi (która z romantycznej, męskiej przygody przeradza się w brutalne próby pojmania dzikich koni, które finalnie i tak mają trafić do rzeźni) – na długo zapadają w pamięć i wstrząsają widzem. Coś się skończyło… Wie to oglądający i wiedzą to bohaterowie, choć ci drudzy nie potrafią się z tym pogodzić.
Od strony aktorskiej film jest bez zarzutu i to zarówno tak pierwszy, jak i drugi plan. Clark Gable świetnie wywiązuje się z roli zmęczonego życiem, kowboja starej daty, który w alkoholu stara się utopić świadomość tego, że dzieci odwróciły się od niego, a świat w jakim chciałby żyć – już nigdy nie powróci. Montgomery Clift bardzo ładnie przedstawia dualizm granej przez siebie postaci, która jest młoda, brawurowa, żądna przygód i wrażeń, ale też z drugiej strony nacechowana pewną wrażliwością i introwertyzmem. Eli Wallach w roli Guido, to przede wszystkim niepewny tego czego chce w życiu oraz własnej wartości, zadziorny i butny facet, który za wszelką cenę stara się zrobić wrażenie na Roslyn, ale brakuje mu tej wiary w wyznawane wartości jaką ma Gay (grany przez Gable’a). No i mamy też rolę Roslyn, bardzo irytującą przez swą naiwność i nieporadność (ale tak wynikało ze scenariusza i nie jest to wina MM), która mimo wszystko jednak „swoje wie” i finalnie bezbłędnie i bezlitośnie potrafi dokonać wiwisekcji swoich towarzyszy podróży. Marilyn Monroe wypadła w tej roli bardzo przekonująco i naturalnie. Złośliwi twierdzą, że nie musiała tu zbyt wiele grać, bo scenarzysta (jej ówczesny mąż) napisał tą rolę dokładnie pod nią, tak by nie musiała się wspinać na wyżyny aktorstwa, a mogła być po prostu sobą…
„Skłóceni z życiem”, to przejmujący, odzierający ze złudzeń dramat, o ludziach, których pęd życia zepchnął na jego margines. To rozliczenie się z mitem Kowboja, jako Twardego Człowieka Dzikiego Zachodu i ukazanie, że w dzisiejszym świecie nie ma dla takich jednostek już ani miejsca ani też zapotrzebowania. Sama scena pojmowania mustangów jest niesamowicie przewrotna i symboliczna, bo Kowboje pętając i ujarzmiając dzikie konie (a tym samym skazując je na śmierć), robią dokładnie to samo, co życie zrobiło z nimi samymi, „zabijając” być może ostatnie naprawdę wolne jednostki, w dzisiejszym, chorym świecie…
Smutny, nostalgiczny obraz, obfitujący w świetne aktorstwo i doskonałe, na długo zapadające w pamięć sceny. Moja ocena: 8/10.
Jest jakiś niesamowity urok i czar w starych, filmowych klasykach, które pomimo z pozoru średnio zachęcającej fabuły – potrafią porwać widza niesamowitą grą aktorską, psychologią kreowanych postaci oraz umiejętnością gry na uczuciach oglądającego. Nie inaczej jest w przypadku „Skłóconych z życiem”, których przekaz staje się jeszcze bardziej uderzający, jeżeli zdamy sobie sprawę z tego, że jest to pożegnanie z kinem wielkiego Clarka Gable’a (zmarł zaraz po zakończeniu zdjęć) oraz zjawiskowej Marylin Monroe (która następnego filmu nie zdążyła już dokończyć). Wówczas ten obraz, opowiadający o końcu pewnej epoki, nabiera podwójnie gorzkiego znaczenia, ponieważ zapowiada nadchodzący zmierzch nie tylko ery kowbojów (jako symbolu dzikiej, nieskrępowanej wolności oraz zewu prawdziwej, męskiej przygody), ale też i wielkich legend ekranu (Montgomery Clift także zmarł, kilka lat później), po śmierci których, kino nigdy nie było już takie jak dawniej… Sam film opowiada o życiowych rozbitkach, outsiderach którzy nie potrafią się odnaleźć w otaczającej ich rzeczywistości. W oparach alkoholu i żyjąc przeszłością, dryfują przez życie, ale niestety zasada wyznawana przez jednego z nich („jeżeli nie wiesz co zrobić – nie rób nic. Stań w miejscu i poczekaj”) nie zdaje egzaminu, bo życie idzie na przód – z nami lub bez nas – a relikty przeszłości są skazane na wymarcie, tak jak dzikie mustangi na prerii. Jedynym wyjątkiem jest tu postać Roslyn, grana przez Marylin Monroe. Osoba zagubiona, infantylna, emanująca dziecięcą naiwnością, potrzebująca opieki i uczucia, ale nieobarczona jeszcze piętnem przeszłości, które niczym kamień u nóg ciągnęłoby ją na dno. Ona ma jeszcze szansę, ale sama nie wie czego chce od życia, przez co tkwi w martwym punkcie i podróżuje z kowbojami, zamiast próbować ułożyć sobie życie.
Ogólnie postacie tego dramatu naszkicowane są iście po mistrzowsku, bo niemal każda z osób ma jakieś blizny pozostawione przez przeszłość, a życie w teraźniejszości jest dla nich czymś wbrew własnej naturze (jak ognia unikają stałej pracy i gardzą wykształceniem), więc egzystują chwytając się pozorów nieskrępowanej wolności (życie kowboja, bez żadnych zobowiązań, celów i ograniczeń), oszukując codziennie samych siebie, bo nie da się cofnąć czasu, a epoka kowbojów przeminęła bezpowrotnie i romantyczny mit Prawdziwego Mężczyzny-Kowboja, egzystuje już tylko w pamięciach starszych pań, pamiętających „jak to kiedyś było” (vide: koleżanka Roslyn – Isabelle).
Film doskonale dokonuje demitologizacji postaci Kowboja, jako romantycznego symbolu swobody i wolności. Sami bohaterowie podtrzymują go niejako na siłę, gdzieś wewnątrz mając doskonale świadomość tego, że to wszystko nie ma już sensu i na takie postawy nie ma miejsca w dzisiejszym świecie. Same sceny podczas Rodeo (gdzie bohater grany przez Montgomery Clifta niemal traci życie, tylko dlatego by być podziwianym jako ujeżdżacz dzikich zwierząt) czy niesamowita scena polowania na mustangi (która z romantycznej, męskiej przygody przeradza się w brutalne próby pojmania dzikich koni, które finalnie i tak mają trafić do rzeźni) – na długo zapadają w pamięć i wstrząsają widzem. Coś się skończyło… Wie to oglądający i wiedzą to bohaterowie, choć ci drudzy nie potrafią się z tym pogodzić.
Od strony aktorskiej film jest bez zarzutu i to zarówno tak pierwszy, jak i drugi plan. Clark Gable świetnie wywiązuje się z roli zmęczonego życiem, kowboja starej daty, który w alkoholu stara się utopić świadomość tego, że dzieci odwróciły się od niego, a świat w jakim chciałby żyć – już nigdy nie powróci. Montgomery Clift bardzo ładnie przedstawia dualizm granej przez siebie postaci, która jest młoda, brawurowa, żądna przygód i wrażeń, ale też z drugiej strony nacechowana pewną wrażliwością i introwertyzmem. Eli Wallach w roli Guido, to przede wszystkim niepewny tego czego chce w życiu oraz własnej wartości, zadziorny i butny facet, który za wszelką cenę stara się zrobić wrażenie na Roslyn, ale brakuje mu tej wiary w wyznawane wartości jaką ma Gay (grany przez Gable’a). No i mamy też rolę Roslyn, bardzo irytującą przez swą naiwność i nieporadność (ale tak wynikało ze scenariusza i nie jest to wina MM), która mimo wszystko jednak „swoje wie” i finalnie bezbłędnie i bezlitośnie potrafi dokonać wiwisekcji swoich towarzyszy podróży. Marilyn Monroe wypadła w tej roli bardzo przekonująco i naturalnie. Złośliwi twierdzą, że nie musiała tu zbyt wiele grać, bo scenarzysta (jej ówczesny mąż) napisał tą rolę dokładnie pod nią, tak by nie musiała się wspinać na wyżyny aktorstwa, a mogła być po prostu sobą…
„Skłóceni z życiem”, to przejmujący, odzierający ze złudzeń dramat, o ludziach, których pęd życia zepchnął na jego margines. To rozliczenie się z mitem Kowboja, jako Twardego Człowieka Dzikiego Zachodu i ukazanie, że w dzisiejszym świecie nie ma dla takich jednostek już ani miejsca ani też zapotrzebowania. Sama scena pojmowania mustangów jest niesamowicie przewrotna i symboliczna, bo Kowboje pętając i ujarzmiając dzikie konie (a tym samym skazując je na śmierć), robią dokładnie to samo, co życie zrobiło z nimi samymi, „zabijając” być może ostatnie naprawdę wolne jednostki, w dzisiejszym, chorym świecie…
Smutny, nostalgiczny obraz, obfitujący w świetne aktorstwo i doskonałe, na długo zapadające w pamięć sceny. Moja ocena: 8/10.
Ocena Autora: 8
Autor: Raven