×
Tytuł:
SkazanyOryginalny tytuł:
Shot Caller- Gatunek: Dramat / Thriller
- Rok produkcji: 2017
„Biznesmen Jacob Harlon (Nikolaj Coster-Waldau) trafia do więzienia po spowodowaniu śmiertelnego wypadku. By przetrwać za kratkami, musi nauczyć się obowiązujących w zakładzie karnym reguł, ale również wyrachowania i sprytu. Z czasem Jacob zacznie rozumieć, że jedyną gwarancją na przeżycie jest dołączenie do któregoś z więziennych gangów. Decyzja, którą podejmie, uratuje go od śmierci, ale napiętnuje na resztę życia. Wkrótce po wyjściu z więzienia, przywódcy gangu zmuszą Jacoba do przeprowadzenia zbrojnej operacji przeciwko największym rywalom z ulic Kalifornii. Były skazaniec, chcąc nie chcąc, znajdzie się w sytuacji, w której zaciągnięte długi możne spłacić wyłącznie przelaną krwią.”
Tak, przyznaję się – jestem wielkim fanem filmów dziejących się za murami więzienia, ale nie oznacza to, że każda tego typu produkcja do mnie trafia (vide: mocno okrzyczany, a wg mnie przereklamowany „Prorok”). Oglądając „Shot Caller” nie sposób się oprzeć wrażeniu, że już to widzieliśmy wielokrotnie i w różnych konfiguracjach, ale mimo to film ogląda się świetnie. W czym więc tkwi sekret tego smakowitego, ale mimo wszystko odgrzewanego jednak kotleta? Przede wszystkim w wiarygodnej przemianie głównego bohatera i kapitalnym, przekonującym aktorstwie Nikolaja Coster-Waldau.
Co do samej przemiany, to nie dostajemy tu transformacji instant, a’la Dr Jekyll & Mr Hyde. Główny bohater nie chcąc stać się ofiarą gwałtu, postanawia się po prostu postawić. Ta decyzja pociąga za sobą szereg kolejnych kompromisów z samym sobą, kiedy gang Bractwa Aryjczyków wciąga go w swoje szeregi i za ochronę zażąda bezwarunkowego wykonywania zleconych zadań. Świetnie i realistycznie jest to wszystko nakreślone, bo z każdym kolejnym małym krokiem na przestępczej drodze, Jacob wkręca się w świat, z którego nie ma już powrotu do normalnego życia. Postępowanie bohatera można negować, ale nie sposób go w pewnej mierze nie zrozumieć, zadając sobie proste pytanie: „a co ja bym zrobił na jego miejscu?”. Facet nie wpada w to bagno od razu po szyję, ale zagłębia się w nie centymetr po centymetrze i zanim się orientuje – jedyna droga jaka mu pozostaje, wiedzie w dół…
Wszystko to by i tak nie wypaliło gdyby nie świetna gra aktorska głównego bohatera. Facet kapitalnie zagrał to twarzą i doskonale oddał rozterki targające jego postacią. Nikolaj Coster-Waldau w jednej chwili potrafi być jak dzikie zwierze, walcząc o przetrwanie, żeby w następnej być znowu załamanym ojcem, targanym wspomnieniami rodziny, którą utracił. Bardzo naturalnie to wszystko wyszło i nawet pomimo kilku naciąganych motywów, Jacoba idzie kupić po prostu z biegu.
To co mnie osobiście ujęło to „ciche bohaterstwo” głównego bohatera, czyli wszystko do czego się posuwa, żeby ochronić własną rodzinę, chociaż doskonale wie, że oni i tak tego nie zrozumieją, a on na zawsze pozostanie w ich mniemaniu tym, który się na nich wypiął (za swoje poświęcenie nigdy go nie spotka choćby zrozumienie). Niby nic nowego, ale tutaj na prawdę solidnie zostało to oddane, pokazując że człowiek spoza murów nigdy nie zrozumie człowieka siedzącego za tymi murami, bo nigdy tam nie był i nie podlegał tamtejszej rzeczywistości, która dla „normalnego” człowieka jest czymś kompletnie abstrakcyjnym.
„Shot Caller” to jednak nie tylko prosty „akcyjniak osadzony w pierdlu”, ale też wyraźna krytyka systemu karnego, który zamiast resocjalizować, sprawia że więzienia stają się tylko fabrykami wypuszczającymi jeszcze bardziej zatwardziałych kryminalistów. Niby to także nic nowego, ale przemiana jaka zachodzi w zwykłym człowieku, którego uporządkowane życie nagle odchodzi w niebyt i musi się dostosować do więziennych reguł – nie jest tylko zabiegiem reżysera na ubarwienie fabuły, ale mocno daje do myślenia.
Co do strony technicznej, to film, pomimo niemal 2 godzin trwania, ogląda się bardzo dobrze, ponieważ zastosowany zabieg dwóch osi czasowych, które się splatają w kulminacyjnym punkcie – sprawia, że ogląda się to wszystko z jeszcze większym zainteresowaniem. Do tego na dokładkę dochodzi bardzo dobrze wpasowująca się oprawa muzyczna, która dodatkowo podkreśla dylematy głównego bohatera.
Podsumowując, powiem tylko, że miałem co do tego filmu spore obawy, bo z opisu baardzo przypominał mi – notabene świetnego – „Felon’a” (7/10) i obawiałem sie mocnej wtórności. Na szczęście „Shot Caller” broni się niczym jego bohater za murami więzienia. Nie oszukujmy się jednak – „Skazany” to nic nowego. To stara jak świat historia, ale opowiedziana w tak ciekawy, wciągający sposób i na dokładkę okraszona przekonującym aktorstwem, że pomimo „odgrzewania”, ta potrawa nadal potrafi połechtać podniebienie. Moja ocena: 7/10.
Tak, przyznaję się – jestem wielkim fanem filmów dziejących się za murami więzienia, ale nie oznacza to, że każda tego typu produkcja do mnie trafia (vide: mocno okrzyczany, a wg mnie przereklamowany „Prorok”). Oglądając „Shot Caller” nie sposób się oprzeć wrażeniu, że już to widzieliśmy wielokrotnie i w różnych konfiguracjach, ale mimo to film ogląda się świetnie. W czym więc tkwi sekret tego smakowitego, ale mimo wszystko odgrzewanego jednak kotleta? Przede wszystkim w wiarygodnej przemianie głównego bohatera i kapitalnym, przekonującym aktorstwie Nikolaja Coster-Waldau.
Co do samej przemiany, to nie dostajemy tu transformacji instant, a’la Dr Jekyll & Mr Hyde. Główny bohater nie chcąc stać się ofiarą gwałtu, postanawia się po prostu postawić. Ta decyzja pociąga za sobą szereg kolejnych kompromisów z samym sobą, kiedy gang Bractwa Aryjczyków wciąga go w swoje szeregi i za ochronę zażąda bezwarunkowego wykonywania zleconych zadań. Świetnie i realistycznie jest to wszystko nakreślone, bo z każdym kolejnym małym krokiem na przestępczej drodze, Jacob wkręca się w świat, z którego nie ma już powrotu do normalnego życia. Postępowanie bohatera można negować, ale nie sposób go w pewnej mierze nie zrozumieć, zadając sobie proste pytanie: „a co ja bym zrobił na jego miejscu?”. Facet nie wpada w to bagno od razu po szyję, ale zagłębia się w nie centymetr po centymetrze i zanim się orientuje – jedyna droga jaka mu pozostaje, wiedzie w dół…
Wszystko to by i tak nie wypaliło gdyby nie świetna gra aktorska głównego bohatera. Facet kapitalnie zagrał to twarzą i doskonale oddał rozterki targające jego postacią. Nikolaj Coster-Waldau w jednej chwili potrafi być jak dzikie zwierze, walcząc o przetrwanie, żeby w następnej być znowu załamanym ojcem, targanym wspomnieniami rodziny, którą utracił. Bardzo naturalnie to wszystko wyszło i nawet pomimo kilku naciąganych motywów, Jacoba idzie kupić po prostu z biegu.
To co mnie osobiście ujęło to „ciche bohaterstwo” głównego bohatera, czyli wszystko do czego się posuwa, żeby ochronić własną rodzinę, chociaż doskonale wie, że oni i tak tego nie zrozumieją, a on na zawsze pozostanie w ich mniemaniu tym, który się na nich wypiął (za swoje poświęcenie nigdy go nie spotka choćby zrozumienie). Niby nic nowego, ale tutaj na prawdę solidnie zostało to oddane, pokazując że człowiek spoza murów nigdy nie zrozumie człowieka siedzącego za tymi murami, bo nigdy tam nie był i nie podlegał tamtejszej rzeczywistości, która dla „normalnego” człowieka jest czymś kompletnie abstrakcyjnym.
„Shot Caller” to jednak nie tylko prosty „akcyjniak osadzony w pierdlu”, ale też wyraźna krytyka systemu karnego, który zamiast resocjalizować, sprawia że więzienia stają się tylko fabrykami wypuszczającymi jeszcze bardziej zatwardziałych kryminalistów. Niby to także nic nowego, ale przemiana jaka zachodzi w zwykłym człowieku, którego uporządkowane życie nagle odchodzi w niebyt i musi się dostosować do więziennych reguł – nie jest tylko zabiegiem reżysera na ubarwienie fabuły, ale mocno daje do myślenia.
Co do strony technicznej, to film, pomimo niemal 2 godzin trwania, ogląda się bardzo dobrze, ponieważ zastosowany zabieg dwóch osi czasowych, które się splatają w kulminacyjnym punkcie – sprawia, że ogląda się to wszystko z jeszcze większym zainteresowaniem. Do tego na dokładkę dochodzi bardzo dobrze wpasowująca się oprawa muzyczna, która dodatkowo podkreśla dylematy głównego bohatera.
Podsumowując, powiem tylko, że miałem co do tego filmu spore obawy, bo z opisu baardzo przypominał mi – notabene świetnego – „Felon’a” (7/10) i obawiałem sie mocnej wtórności. Na szczęście „Shot Caller” broni się niczym jego bohater za murami więzienia. Nie oszukujmy się jednak – „Skazany” to nic nowego. To stara jak świat historia, ale opowiedziana w tak ciekawy, wciągający sposób i na dokładkę okraszona przekonującym aktorstwem, że pomimo „odgrzewania”, ta potrawa nadal potrafi połechtać podniebienie. Moja ocena: 7/10.
Ocena Autora: 7
Autor: Raven