×
Tytuł:
Ruby SparksOryginalny tytuł:
Ruby Sparks- Gatunek: Komedia romantyczna, dramat
- Rok produkcji: 2012
„Film w reżyserii Jonathana Daytona i Valerie Faris, twórców słynnej „Małej Miss”. Młody, obiecujący pisarz zmaga się z blokadą twórczą i niepowodzeniami w życiu osobistym. Pewnego dnia odnosi sukces, powołując do życia bohaterkę literacką o imieniu Ruby. Tydzień później przekonuje się, że zaczęła ona żyć własnym życiem, wywracając jego świat do góry nogami.”
Beznadziejny jest ten powyższy opis i gdyby ktoś nie polecił mi tego filmu, to po przeczytaniu takiej „zachęty”, z pewnością obszedłbym „Ruby” szerokim łukiem (żeby nie powiedzieć dosadniej :D), sądząc że to kolejna komedyjka romantyczna (choć tak niektórzy ją określają, z czym bym jednak polemizował) jakich obecnie mamy cały wysyp. Nic jednak bardziej mylnego i ja „Ruby Sparks” zaliczyłbym mimo wszystko do gatunku „tragi-komedii” (choć to pewnie też kwestia kontekstu w jakim postrzega się ten film), gdzie pod płaszczykiem lekkiej formy (której faktycznie blisko do „kom-rom’ów”) reżyser porusza dość istotne kwestie, stawia kilka ważnych pytań i wierząc w inteligencję widza – nie daje mu gotowych odpowiedzi (otwarte zakończenie). Zbyt dużo tutaj jednak dramatu (choć w komediowej oprawie), żeby spłycać ten film, zaliczając go do tylko do komedii romantycznych.
„Ruby Sparks” stawia dwa dość trywialne – wydawać by się mogło – pytania, na które większość z biegu pewnie odpowiedziałaby twierdząco: „Czy chciałbyś mieć IDEALNEGO partnera?” (nie „bliskiego ideału”, ale w 100-u procentach takiego jakiego sobie wymarzyłeś) i „Czy gdybyś coś mógł zmienić w swoim partnerze, to uczyniłbyś to, aby polepszyć swój związek?”. Teoretycznie „oczywistą oczywistością” jest tutaj dwukrotne „tak”, ale jak się przekonuje główny bohater filmu – należy zawsze uważać o co się prosi, bo może się to spełnić, a to co dzisiaj wydaje się nam być „niebiańską wizją” – jutro może się okazać „piekielnymi realiami”…
Calvin w wyniku dziwnego zrządzenia losu, dostaje niemal boską władzę, ponieważ za pomocą swojego „pióra” (jest pisarzem) przywołuje do życia kobietę, która wydaje się być spełnieniem jego wszystkich marzeń i fantazji. Jest atrakcyjna, urocza, zabawna, pozytywnie zakręcona i kocha go na zabój. Czyż można chcieć czegoś więcej? Jak się okazuje – można, bo diabeł tkwi w szczegółach, a nasz bohater widząc z czasem u swojej wybranki pewne „odchylenia od własnej wizji ideału”, postanawia ją „ulepszyć”. A że może za pomocą swej literatury (tego, co napisze) kształtować Ruby niczym plastelinę – rozpoczyna proces „zmian na lepsze”, który zapoczątkuje lawinę zdarzeń, po których nic już nie będzie takie jak dawniej…
Film twórców „Małej Miss” (kto nie oglądał – pozycja obowiązkowa!!!) porusza ważny temat tolerancji i akceptacji drugiego człowieka „z dobrodziejstwem inwentarza”, a więc ze wszystkimi jego cechami, zarówno tymi pozytywnymi jak i negatywnymi. Pokazuje co może się stać jeżeli będziemy na siłę starali się zmieniać partnera na swoją modłę i czy finalnie na prawdę może nam zapewnić to szczęście? Bo czy tak na serio ideały istnieją? A jeśli nawet tak, to czy wówczas nasza definicja „ideału” nie zaczęłaby ewoluować? Jedną z cech człowieka jest wieczne nienasycenie i nigdy nie znajdzie się on w takiej sytuacji (np. w związku), by stwierdzić, że to najlepsze co go w życiu mogło spotkać i na 100% nic lepszego mu się nie zdarzy. Zawsze pozostają pytania: „a co, jeśli…?” i idealnie pokazane to było w „Dniu Świra”, gdzie Adaś Miauczyński ucieka od swojego, stworzonego w głowie, wyidealizowanego obrazu Eli, gdyż zaraz po zakwalifikowaniu jej do kategorii „Ideał”, pojawia się wątpliwość „a może znajdę jeszcze lepszą?”. Jest to może kuriozalne, ale taka jest ludzka natura i z nią nie wygramy (cytując klasyka: „mamusię oszukasz, tatusia oszukasz – życia nie oszukasz!” 😀 ). Kwestia tylko, czy ktoś poprzestaje na zadawaniu sobie tego typu pytań, czy może jednak te pytania dyskwalifikują w jego oczach partnera, co może być krótką drogą do życia w ciągłej samotności.
Bohater „Ruby Sparks” również postanawia zabawić się w demiurga i stworzyć ulepszoną wersję tytułowej Ruby (choć i tak przecież opisał ją – a więc i stworzył – na wzór własnego ideału), co sprawia, że szybko wpada w pułapkę „kolejnych ulepszeń” (ciekawa analogia do ludzi robiących sobie operacje plastyczne, którzy nie potrafią później przestać i przestają nad tym panować) i kuriozalnie – coraz bardziej oddala się przez to od „idealnego obrazu Ruby”. Z tego wszystkiego płynie dość oczywista konkluzja – nie ma ideałów. I to nie dlatego, że nie istnieją, ale dlatego, że cały czas zmienia się ich nasza definicja. Osiągając ideał (np. spotykając idealną dziewczynę), po jakimś czasie przestaje on już być ideałem, a my chcemy czegoś jeszcze lepszego (lub po prostu innego). Tylko poprzez akceptację partnera i pokochanie go zarówno za wszystkie zalety jak i wady (tak, z czasem i one potrafią stać się czymś, co nierozerwalnie kojarzy nam się z ukochaną osobą i ją nam definiuje, stanowiąc o jej wyjątkowości. Oczywiście o ile są to „wady” z którymi będziemy potrafili żyć) możemy osiągnąć wewnętrzny spokój i uniknąć wiecznego pędu za czymś, czego nigdy nie uda nam się osiągnąć – złudnego mirażu, zwanego „ideałem”.
„Ruby Sparks” kończy się w otwarty sposób (postaram się tu nie spoilerować), bo finalnie Calvin zrozumie swój błąd, ale czy będzie potrafił wyciągnąć z niego wnioski na przyszłość i uniknąć powielenia – to już kwestia jak przez pryzmat całego filmu ocenimy jego osobę. Do myślenia dają jednak słowa jednej z bohaterek, mówiącej o Calvinie, że szczęśliwy potrafi być tylko sam ze sobą…
„Ruby” to nietuzinkowy film, który w opakowaniu lekkiej komedii, mówi o poważnych dylematach i wyborach głównego bohatera, dając widzowi sporo do myślenia. Lekkość formy nie idzie tu wcale w parze z lekkością treści, choć jak widzę po wpisach na Forach Filmowych – gros ludzi ogląda ten film jak zwykłego „kom-rom’a”, zupełnie powierzchownie odbierając przekazywane przez reżyserów treści. Szkoda tak spłycać ten obraz, bo zdecydowanie można tu znaleźć drugie dno, jeżeli oczywiście komuś chce się trochę wysilić i poszukać.
Aktorstwo jest tu na solidnym poziomie, oprawa dźwiękowa i wizualna – potrafi zauroczyć, a historia przedstawiana jest na tyle sprawnie i lekko, że seans jest prawdziwą przyjemnością. Dostajemy też kilka świetnych, zapadających w pamięć scen (np. jak ta, kiedy Calvin udowadnia Ruby jaką ma nad nią władzę i pisząc na maszynie – zmusza ją do różnych zachowań, sterując nią niczym kuglarz szmacianą kukiełką. Scena momentami bardziej przerażająca niż gdyby chłopak chciał ją „ulepszać” za pomocą skalpela), które jasno pokazują, że kunszt zaprezentowany przez Jonathana Daytona i Valerie Faris przy „Małej Miss”, to nie był tylko wypadek przy pracy. Ze swojej strony – polecam, bo łatwo jest przeoczyć ten tytuł poprzez sposób w jaki jest on opisywany. Moja ocena: 7/10.
Beznadziejny jest ten powyższy opis i gdyby ktoś nie polecił mi tego filmu, to po przeczytaniu takiej „zachęty”, z pewnością obszedłbym „Ruby” szerokim łukiem (żeby nie powiedzieć dosadniej :D), sądząc że to kolejna komedyjka romantyczna (choć tak niektórzy ją określają, z czym bym jednak polemizował) jakich obecnie mamy cały wysyp. Nic jednak bardziej mylnego i ja „Ruby Sparks” zaliczyłbym mimo wszystko do gatunku „tragi-komedii” (choć to pewnie też kwestia kontekstu w jakim postrzega się ten film), gdzie pod płaszczykiem lekkiej formy (której faktycznie blisko do „kom-rom’ów”) reżyser porusza dość istotne kwestie, stawia kilka ważnych pytań i wierząc w inteligencję widza – nie daje mu gotowych odpowiedzi (otwarte zakończenie). Zbyt dużo tutaj jednak dramatu (choć w komediowej oprawie), żeby spłycać ten film, zaliczając go do tylko do komedii romantycznych.
„Ruby Sparks” stawia dwa dość trywialne – wydawać by się mogło – pytania, na które większość z biegu pewnie odpowiedziałaby twierdząco: „Czy chciałbyś mieć IDEALNEGO partnera?” (nie „bliskiego ideału”, ale w 100-u procentach takiego jakiego sobie wymarzyłeś) i „Czy gdybyś coś mógł zmienić w swoim partnerze, to uczyniłbyś to, aby polepszyć swój związek?”. Teoretycznie „oczywistą oczywistością” jest tutaj dwukrotne „tak”, ale jak się przekonuje główny bohater filmu – należy zawsze uważać o co się prosi, bo może się to spełnić, a to co dzisiaj wydaje się nam być „niebiańską wizją” – jutro może się okazać „piekielnymi realiami”…
Calvin w wyniku dziwnego zrządzenia losu, dostaje niemal boską władzę, ponieważ za pomocą swojego „pióra” (jest pisarzem) przywołuje do życia kobietę, która wydaje się być spełnieniem jego wszystkich marzeń i fantazji. Jest atrakcyjna, urocza, zabawna, pozytywnie zakręcona i kocha go na zabój. Czyż można chcieć czegoś więcej? Jak się okazuje – można, bo diabeł tkwi w szczegółach, a nasz bohater widząc z czasem u swojej wybranki pewne „odchylenia od własnej wizji ideału”, postanawia ją „ulepszyć”. A że może za pomocą swej literatury (tego, co napisze) kształtować Ruby niczym plastelinę – rozpoczyna proces „zmian na lepsze”, który zapoczątkuje lawinę zdarzeń, po których nic już nie będzie takie jak dawniej…
Film twórców „Małej Miss” (kto nie oglądał – pozycja obowiązkowa!!!) porusza ważny temat tolerancji i akceptacji drugiego człowieka „z dobrodziejstwem inwentarza”, a więc ze wszystkimi jego cechami, zarówno tymi pozytywnymi jak i negatywnymi. Pokazuje co może się stać jeżeli będziemy na siłę starali się zmieniać partnera na swoją modłę i czy finalnie na prawdę może nam zapewnić to szczęście? Bo czy tak na serio ideały istnieją? A jeśli nawet tak, to czy wówczas nasza definicja „ideału” nie zaczęłaby ewoluować? Jedną z cech człowieka jest wieczne nienasycenie i nigdy nie znajdzie się on w takiej sytuacji (np. w związku), by stwierdzić, że to najlepsze co go w życiu mogło spotkać i na 100% nic lepszego mu się nie zdarzy. Zawsze pozostają pytania: „a co, jeśli…?” i idealnie pokazane to było w „Dniu Świra”, gdzie Adaś Miauczyński ucieka od swojego, stworzonego w głowie, wyidealizowanego obrazu Eli, gdyż zaraz po zakwalifikowaniu jej do kategorii „Ideał”, pojawia się wątpliwość „a może znajdę jeszcze lepszą?”. Jest to może kuriozalne, ale taka jest ludzka natura i z nią nie wygramy (cytując klasyka: „mamusię oszukasz, tatusia oszukasz – życia nie oszukasz!” 😀 ). Kwestia tylko, czy ktoś poprzestaje na zadawaniu sobie tego typu pytań, czy może jednak te pytania dyskwalifikują w jego oczach partnera, co może być krótką drogą do życia w ciągłej samotności.
Bohater „Ruby Sparks” również postanawia zabawić się w demiurga i stworzyć ulepszoną wersję tytułowej Ruby (choć i tak przecież opisał ją – a więc i stworzył – na wzór własnego ideału), co sprawia, że szybko wpada w pułapkę „kolejnych ulepszeń” (ciekawa analogia do ludzi robiących sobie operacje plastyczne, którzy nie potrafią później przestać i przestają nad tym panować) i kuriozalnie – coraz bardziej oddala się przez to od „idealnego obrazu Ruby”. Z tego wszystkiego płynie dość oczywista konkluzja – nie ma ideałów. I to nie dlatego, że nie istnieją, ale dlatego, że cały czas zmienia się ich nasza definicja. Osiągając ideał (np. spotykając idealną dziewczynę), po jakimś czasie przestaje on już być ideałem, a my chcemy czegoś jeszcze lepszego (lub po prostu innego). Tylko poprzez akceptację partnera i pokochanie go zarówno za wszystkie zalety jak i wady (tak, z czasem i one potrafią stać się czymś, co nierozerwalnie kojarzy nam się z ukochaną osobą i ją nam definiuje, stanowiąc o jej wyjątkowości. Oczywiście o ile są to „wady” z którymi będziemy potrafili żyć) możemy osiągnąć wewnętrzny spokój i uniknąć wiecznego pędu za czymś, czego nigdy nie uda nam się osiągnąć – złudnego mirażu, zwanego „ideałem”.
„Ruby Sparks” kończy się w otwarty sposób (postaram się tu nie spoilerować), bo finalnie Calvin zrozumie swój błąd, ale czy będzie potrafił wyciągnąć z niego wnioski na przyszłość i uniknąć powielenia – to już kwestia jak przez pryzmat całego filmu ocenimy jego osobę. Do myślenia dają jednak słowa jednej z bohaterek, mówiącej o Calvinie, że szczęśliwy potrafi być tylko sam ze sobą…
„Ruby” to nietuzinkowy film, który w opakowaniu lekkiej komedii, mówi o poważnych dylematach i wyborach głównego bohatera, dając widzowi sporo do myślenia. Lekkość formy nie idzie tu wcale w parze z lekkością treści, choć jak widzę po wpisach na Forach Filmowych – gros ludzi ogląda ten film jak zwykłego „kom-rom’a”, zupełnie powierzchownie odbierając przekazywane przez reżyserów treści. Szkoda tak spłycać ten obraz, bo zdecydowanie można tu znaleźć drugie dno, jeżeli oczywiście komuś chce się trochę wysilić i poszukać.
Aktorstwo jest tu na solidnym poziomie, oprawa dźwiękowa i wizualna – potrafi zauroczyć, a historia przedstawiana jest na tyle sprawnie i lekko, że seans jest prawdziwą przyjemnością. Dostajemy też kilka świetnych, zapadających w pamięć scen (np. jak ta, kiedy Calvin udowadnia Ruby jaką ma nad nią władzę i pisząc na maszynie – zmusza ją do różnych zachowań, sterując nią niczym kuglarz szmacianą kukiełką. Scena momentami bardziej przerażająca niż gdyby chłopak chciał ją „ulepszać” za pomocą skalpela), które jasno pokazują, że kunszt zaprezentowany przez Jonathana Daytona i Valerie Faris przy „Małej Miss”, to nie był tylko wypadek przy pracy. Ze swojej strony – polecam, bo łatwo jest przeoczyć ten tytuł poprzez sposób w jaki jest on opisywany. Moja ocena: 7/10.
Ocena Autora: 7
Autor: Raven