×
Tytuł:
Ostatni PociągOryginalny tytuł:
Train to Busan- Gatunek: Horror
- Rok produkcji: 2015
„Zapracowanemu i zestresowanemu pracą w biurze inwestycyjnym ojcu, nie wiedzie się też w życiu prywatnym, niedawno opuściła go żona, a na dodatek zaniedbał relacje z córką i ta zdecydowała się jednak zamieszkać z matką. W drodze do tytułowego Busan (gdzie bohater ma odwieźć córkę do matki), w pociągu, na skutek epidemii zombie, ojciec i córka będą mieli sporo okazji, aby przemyśleć swoje rodzinne relacje. O ile uda im się przeżyć…”
Koreańczycy już dawno udowodnili, że w kwestii thrillerów, są absolutną czołowką na świecie. „Ostatni Pociąg” pokazuje, że także horrory potrafią robić z górnej półki. „Train to Busan” nie jest standardowym zombie movies, bo oprócz typowej dla tego gatunku „rzeźni”, dostajemy także solidną warstwę dramatyczną, która sprawia, że oglądając koreańską produkcję, nie mamy wrażenia totalnej wtórności, tak częstej przy tym gatunku horroru. Film oczywiście operuje pewnymi kliszami, ale robi to tak umiejętnie, że widz podświadomie zdaje sobie sprawę, że gdzieś już kiedyś to widział, ale zupełnie nie psuje mu to przyjemności obcowania z tą produkcją. Tym co odróżnia „Train to Busan” od reszty zombie movies, to świetne, klaustrofobiczne miejsce w którym dzieje się akcja (pędzący, hermetycznie zamknięty pociąg i ciasne, wąskie, przedziały opanowane przez hordy „żywych trupów”) oraz sfera dramatyczna, gdzie główny bohater walczy nie tylko o swoje życie, ale także o życie swojej kilkuletniej córki, a klasyczny „zombie movies” staje się punktem wyjściowym do zadawania istotnych pytań o naturę człowieczeństwa w obliczu zagrożenia i o to, kto jest tak na prawdę potworem – „Żywy Trup”, który nie ma żadnego wyboru, czy człowiek – który ten wybór posiada, ale strach, egoizm, czy instynkt samozachowawczy, potrafi z niego wydobyć najpodlejsze cechy…
Sferze dramatycznej warto poświęcić odrębny akapit, bo zdecydowanie wyróżnia ona recenzowany film na tle podobnych produkcji. Może walka o życie dziecka wydaje się być sztampowym i nastawionym na tani sentymentalizm zabiegiem, ale dla każdego kto posiada potomstwo, będzie to prawdziwa psychiczna rzeźnia, zwłaszcza jeżeli ma się na tyle empatii, aby postawić się na miejscu głównego bohatera i wczuć w jego położenie. Ucieczka przed prawdziwymi maszynami do zabijania (a takie są tu zombiaki. To nie powolne, ledwo idące zwłoki, rodem z Nocy Żywych Trupów, ale szybsze od człowieka, nastawione na maksymalną destrukcję, opętane szaleństwem monstra, rodem z „28 Dni Później”) z kilkulatką, która totalnie nie rozumie powagi sytuacji i – tak na prawdę – zmniejsza szanse ojca na przeżycie niemal do zera, to obraz heroicznej walki o przetrwanie, oraz studium poświęcenia się dla wartości ważniejszych niż własne życie. Poza tym dostajemy tu niezły pokaz ludzkich zachowań w obliczu zagrożenia, gdzie instynkt samozachowawczy zaciera wszelkie granice człowieczeństwa, a moralność staje się tylko wyświechtanym frazesem. Najlepsze jest to, że jeżeli zdobędziemy się na odrobinę szczerości i zadamy sobie pytanie, czy w tego typu sytuacji na pewno zachowalibyśmy zupełnie inaczej – odpowiedzi, albo ich brak, nie zawsze będą krzepiące…
Jeżeli chodzi o stronę wizualną filmu, to dla mnie była ona bez zarzutu. Efekty są niezłe, Zombie na prawdę potrafią przerazić swoją szybkością i determinacją w zabijaniu, a aktorstwo stoi na całkiem niezłym poziomie (solidnie zagrane główne postacie + przekonująca rola dziecięca). Częstym zarzutem jest tu brak większej dawki gore, ale ja akurat tutaj kupiłem tą konwencję, bo zombies z „Train to Busan” to nie „żywe trupy” od Romero, spragnione mózgów, ale ludzie zarażeni śmiertelnym wirusem, który zamienia ich oszalałe bestie, mające na celu zabić jak największą ilość żywych osobników, a nie babrać się w ich wnętrznościach.
Film nie ustrzegł się oczywiście także niedociągnięć. Dostajemy np. bardzo szczątkowe informacje o naturze epidemii wirusa, niektóre sytuacje są na prawdę mocno naciągane (np. przebijanie się „na chama” przez przedziały opanowane przez bestie), a główny czarny charakter (Pan W Garniaku) jest chwilami przesadzony w swoim skurwysyństwie i tym, jak wiele udaje mu się przetrwać. Wszystko to jednak tylko małe mankamenty, bo akcja zaczyna się bardzo szybko, a jak już nas łapie za gardło, to nie puszcza do samego, mocnego końca, który stanowi lekki ukłon w stronę klasyków tego gatunku. Szkoda, że reżyser nie zdecydował się na jeszcze mocniejszą „kropkę nad i”, bo akurat po Azjatach spodziewałem się większej bezkompromisowości niż po ich amerykańskich kolegach po fachu.
Reasumując – „Ostatni Pociąg” nie jest niczym nowym. Nie odkryje przed nami Ameryki, ani też nie pokaże niczego, czego już kiedyś nie widzieliśmy (no, może miejsce akcji jest dość oryginalne). Pomimo to, znane elementy puzzli są tu poukładane tak sprawnie, że dostajemy obraz, który na prawdę potrafi zarówno trzymać w napięciu, jak i sponiewierać psychicznie, oraz momentami wzruszyć. Mówiąc szczerze, „Train to Busan” to jeden z najciekawszych zombie movies jakie dane mi było oglądać od czasu kultowego już dzisiaj „REC”.
Moja ocena: 7/10.
Koreańczycy już dawno udowodnili, że w kwestii thrillerów, są absolutną czołowką na świecie. „Ostatni Pociąg” pokazuje, że także horrory potrafią robić z górnej półki. „Train to Busan” nie jest standardowym zombie movies, bo oprócz typowej dla tego gatunku „rzeźni”, dostajemy także solidną warstwę dramatyczną, która sprawia, że oglądając koreańską produkcję, nie mamy wrażenia totalnej wtórności, tak częstej przy tym gatunku horroru. Film oczywiście operuje pewnymi kliszami, ale robi to tak umiejętnie, że widz podświadomie zdaje sobie sprawę, że gdzieś już kiedyś to widział, ale zupełnie nie psuje mu to przyjemności obcowania z tą produkcją. Tym co odróżnia „Train to Busan” od reszty zombie movies, to świetne, klaustrofobiczne miejsce w którym dzieje się akcja (pędzący, hermetycznie zamknięty pociąg i ciasne, wąskie, przedziały opanowane przez hordy „żywych trupów”) oraz sfera dramatyczna, gdzie główny bohater walczy nie tylko o swoje życie, ale także o życie swojej kilkuletniej córki, a klasyczny „zombie movies” staje się punktem wyjściowym do zadawania istotnych pytań o naturę człowieczeństwa w obliczu zagrożenia i o to, kto jest tak na prawdę potworem – „Żywy Trup”, który nie ma żadnego wyboru, czy człowiek – który ten wybór posiada, ale strach, egoizm, czy instynkt samozachowawczy, potrafi z niego wydobyć najpodlejsze cechy…
Sferze dramatycznej warto poświęcić odrębny akapit, bo zdecydowanie wyróżnia ona recenzowany film na tle podobnych produkcji. Może walka o życie dziecka wydaje się być sztampowym i nastawionym na tani sentymentalizm zabiegiem, ale dla każdego kto posiada potomstwo, będzie to prawdziwa psychiczna rzeźnia, zwłaszcza jeżeli ma się na tyle empatii, aby postawić się na miejscu głównego bohatera i wczuć w jego położenie. Ucieczka przed prawdziwymi maszynami do zabijania (a takie są tu zombiaki. To nie powolne, ledwo idące zwłoki, rodem z Nocy Żywych Trupów, ale szybsze od człowieka, nastawione na maksymalną destrukcję, opętane szaleństwem monstra, rodem z „28 Dni Później”) z kilkulatką, która totalnie nie rozumie powagi sytuacji i – tak na prawdę – zmniejsza szanse ojca na przeżycie niemal do zera, to obraz heroicznej walki o przetrwanie, oraz studium poświęcenia się dla wartości ważniejszych niż własne życie. Poza tym dostajemy tu niezły pokaz ludzkich zachowań w obliczu zagrożenia, gdzie instynkt samozachowawczy zaciera wszelkie granice człowieczeństwa, a moralność staje się tylko wyświechtanym frazesem. Najlepsze jest to, że jeżeli zdobędziemy się na odrobinę szczerości i zadamy sobie pytanie, czy w tego typu sytuacji na pewno zachowalibyśmy zupełnie inaczej – odpowiedzi, albo ich brak, nie zawsze będą krzepiące…
Jeżeli chodzi o stronę wizualną filmu, to dla mnie była ona bez zarzutu. Efekty są niezłe, Zombie na prawdę potrafią przerazić swoją szybkością i determinacją w zabijaniu, a aktorstwo stoi na całkiem niezłym poziomie (solidnie zagrane główne postacie + przekonująca rola dziecięca). Częstym zarzutem jest tu brak większej dawki gore, ale ja akurat tutaj kupiłem tą konwencję, bo zombies z „Train to Busan” to nie „żywe trupy” od Romero, spragnione mózgów, ale ludzie zarażeni śmiertelnym wirusem, który zamienia ich oszalałe bestie, mające na celu zabić jak największą ilość żywych osobników, a nie babrać się w ich wnętrznościach.
Film nie ustrzegł się oczywiście także niedociągnięć. Dostajemy np. bardzo szczątkowe informacje o naturze epidemii wirusa, niektóre sytuacje są na prawdę mocno naciągane (np. przebijanie się „na chama” przez przedziały opanowane przez bestie), a główny czarny charakter (Pan W Garniaku) jest chwilami przesadzony w swoim skurwysyństwie i tym, jak wiele udaje mu się przetrwać. Wszystko to jednak tylko małe mankamenty, bo akcja zaczyna się bardzo szybko, a jak już nas łapie za gardło, to nie puszcza do samego, mocnego końca, który stanowi lekki ukłon w stronę klasyków tego gatunku. Szkoda, że reżyser nie zdecydował się na jeszcze mocniejszą „kropkę nad i”, bo akurat po Azjatach spodziewałem się większej bezkompromisowości niż po ich amerykańskich kolegach po fachu.
Reasumując – „Ostatni Pociąg” nie jest niczym nowym. Nie odkryje przed nami Ameryki, ani też nie pokaże niczego, czego już kiedyś nie widzieliśmy (no, może miejsce akcji jest dość oryginalne). Pomimo to, znane elementy puzzli są tu poukładane tak sprawnie, że dostajemy obraz, który na prawdę potrafi zarówno trzymać w napięciu, jak i sponiewierać psychicznie, oraz momentami wzruszyć. Mówiąc szczerze, „Train to Busan” to jeden z najciekawszych zombie movies jakie dane mi było oglądać od czasu kultowego już dzisiaj „REC”.
Moja ocena: 7/10.
Ocena Autora: 7
Autor: Raven