×
Tytuł:
I Saw The DevilOryginalny tytuł:
Akmareul boattda- Gatunek: Horror
- Rok produkcji: 2010
„Yoo-yeon utknęła samochodem na zaśnieżonym bezludziu. Nieoczekiwanie z pomocą przychodzi jej nieznajomy mężczyzna, który proponuje pomoc. Choć kobieta odmawia, on nie rezygnuje. W końcu odchodzi. Lecz jego samochód nie odjeżdża. W pewnym momencie mężczyzna rozbija szybę, dostaje się do wnętrza auta i kilkoma ciosami młotka pozbawia Yoo-yeon przytomności. Kilka dni później w okolicy zostaje odnalezione odcięte ludzkie ucho a w końcu głowa. Głowa Yoo-yeon. Brutalne morderstwo wstrząsa ojcem dziewczyny, emerytowanym detektywem oraz jego niedoszłym zięciem, Soo-hyeonem. Soo-hyeon jest tajnym agentem i narzeczonym zamordowanej dziewczyny. Poprzysięga nad grobem Yoo-yeon, że dorwie zabójcę i sprawi mu ból powielekroć większy niż ten, który zaznała w chwili śmierci ukochana. Soo-hyeon szybko wpada na trop sprawcy, którym okazuje się podejrzany o wiele okrutnych zbrodni Jang Gyeong-cheol. Rozpoczyna się krwawy, brutalny pojedynek między agentem a mordercą.”
Azjatyckie kino grozy od dawna słynie ze swej bezkompromisowości, czy to w podejściu do tematu, czy też w kwestii brutalności obrazów serwowanych widzowi podczas seansu. Na „I Saw The Devil” byłem napalony od dłuższego czasu, ponieważ film dostawał niesamowicie wysokie noty na wszelkich forach filmowych (średnia powyżej 8 na tak „surowym” forum jak IMDB mówi sama za siebie :wink:) a poza tym, towarzyszące mu kontrowersje (miał być chyba nawet zakazany w Korei ze względu na brutalność, albo przynajmniej mocno pocięty przez cenzurę) dodawały tylko smaczku.
Filmowi pod względem treści (zemsta) najbliżej do kultowego „Oldboya”, choć wg mnie jest to obraz o wiele ciekawszy od swojego koreańskiego brata (mniej mi trącił fantastyką, bo w Oldboy’u kolo rozwalający w pojedynkę kilkunastu typów trochę budził mój kpiący uśmieszek) i kopiący mocniej w twarz.
Największa zaleta, ale też i wada obrazu tkwi w jego prostocie (dla jednych będzie to „in plus”, dla innych – „in minus”), bo treść jest niemal banalna (reżyser uczynił to jednak z pełną premedytacją) i pozbawiona jakiejś większej głębi psychologicznej. Po jednej stronie mamy psychopatycznego, seryjnego mordercę, który pewnego dnia zabija „niewłaściwą” kobietę, a po drugiej – agenta specjalnego, normalnego, zwykłego faceta, który nad grobem zabitej narzeczonej, poprzysięga znaleźć psychola i zgotować mu takie piekło, aby zaznał on takiego strachu jak jego ofiara w momencie śmierci. Cała reszta filmu (a trwa on 2 godziny i 20 minut) to krwawa, psychologiczna gra pomiędzy dwoma głównymi bohaterami oraz krystalicznie wyfiltrowana esencja zemsty i pokaz tego, co potrafi ona uczynić z człowiekiem.
Wspomniałem, że film nie ma jakiejś większej psychologicznej głębi, ale nie jest to do końca prawda. Ta głębia teoretycznie jest, ale chodzi o to, że wnioski z niej wypływające są dość oczywiste i dla nikogo nie będą one jakimś wielkim odkryciem. Nie chciałbym zdradzać poszczególnych elementów filmu, żeby nie psuć Wam „zabawy”, ale jak ulał pasuje tutaj najbardziej chyba znana sentencja Nietzsche’go, mówiąca o tym, aby ten kto walczy z potworami, uważał, żeby samemu nie stać się potworem… Film świetnie pokazuje jak obsesyjna chęć wymierzenia sprawiedliwości, wyrównania rachunków oraz ukarania psychopaty, popycha głównego bohatera na skraj szaleństwa, sprawiając, że dopuszcza się on czynów, które czynią z niego potwora nie tak bardzo odstającego od mordercy, którego ściga – bo czyż motywacja może być tu usprawiedliwieniem? Teoretycznie widz kibicuje mścicielowi, jako temu „dobremu”, ale praktycznie to co widzimy na ekranie, to pojedynek dwóch odhumanizowanych jednostek, wypranych z jakichkolwiek zasad moralnych i społecznych. Potworów, które nie zawahają się przed niczym, aby zniszczyć swojego przeciwnika… Ciekawie pokazana też jest tu odpowiedź na pytanie, czy zemsta daje ukojenie i czy w takiej walce jaką podjął główny bohater można w ogóle wygrać? Ostatnia scena filmu stawia dosadnie kropkę nad „i” i pokazuje co reżyser myśli na ten temat…
„I Saw The Devil” jest filmem jak najbardziej godnym polecenia. Aktorstwo jest tu na najwyższym poziomie (zwłaszcza dwóch głównych antagonistów. W roli psychola – doskonały Choi Min-sik znany z tytułowej roli w „Oldboy’u”), ujęcia kamery świetne, dobrze dopasowana muzyka, emocje od samego początku do końca, a sceny brutalności (choć nie jest to klasyczne „torture porno” jak w np. „Guinea Pig”) potrafią niejednokrotnie potrząsnąć widzem (przecinane ścięgna Achillesa, rozrywana szczęka, policzek przebijany śrubokrętem, genitalia demolowane młotkiem itp.). Jedyny mój zarzut, to zbyt płytka warstwa psychologiczna (wolę jednak bardziej skomplikowane pod tym względem postacie) i mało odkrywcze wnioski, które dość łopatologicznie reżyser podaje widzowi na tacy (dla niektórych nie będzie to jednak wadą, zaręczam). Film mimo to jest jednak realizacyjnym majstersztykiem, który przez niemal 2,5 godziny ogląda się z zapartym tchem. Nie jest to jednak seans łatwy i przyjemny, ale mroczna podróż w odmęty ludzkiej nienawiści, w głąb umysłu opętanego rządzą zemsty, wendetty która zmienia wszystko a zwłaszcza mściciela, pozostawiając tylko trupy i zgliszcza oraz psychicznie okaleczoną skorupę „człowieka” (cudzysłów jak najbardziej zamierzony)…
Azjatyckie kino grozy od dawna słynie ze swej bezkompromisowości, czy to w podejściu do tematu, czy też w kwestii brutalności obrazów serwowanych widzowi podczas seansu. Na „I Saw The Devil” byłem napalony od dłuższego czasu, ponieważ film dostawał niesamowicie wysokie noty na wszelkich forach filmowych (średnia powyżej 8 na tak „surowym” forum jak IMDB mówi sama za siebie :wink:) a poza tym, towarzyszące mu kontrowersje (miał być chyba nawet zakazany w Korei ze względu na brutalność, albo przynajmniej mocno pocięty przez cenzurę) dodawały tylko smaczku.
Filmowi pod względem treści (zemsta) najbliżej do kultowego „Oldboya”, choć wg mnie jest to obraz o wiele ciekawszy od swojego koreańskiego brata (mniej mi trącił fantastyką, bo w Oldboy’u kolo rozwalający w pojedynkę kilkunastu typów trochę budził mój kpiący uśmieszek) i kopiący mocniej w twarz.
Największa zaleta, ale też i wada obrazu tkwi w jego prostocie (dla jednych będzie to „in plus”, dla innych – „in minus”), bo treść jest niemal banalna (reżyser uczynił to jednak z pełną premedytacją) i pozbawiona jakiejś większej głębi psychologicznej. Po jednej stronie mamy psychopatycznego, seryjnego mordercę, który pewnego dnia zabija „niewłaściwą” kobietę, a po drugiej – agenta specjalnego, normalnego, zwykłego faceta, który nad grobem zabitej narzeczonej, poprzysięga znaleźć psychola i zgotować mu takie piekło, aby zaznał on takiego strachu jak jego ofiara w momencie śmierci. Cała reszta filmu (a trwa on 2 godziny i 20 minut) to krwawa, psychologiczna gra pomiędzy dwoma głównymi bohaterami oraz krystalicznie wyfiltrowana esencja zemsty i pokaz tego, co potrafi ona uczynić z człowiekiem.
Wspomniałem, że film nie ma jakiejś większej psychologicznej głębi, ale nie jest to do końca prawda. Ta głębia teoretycznie jest, ale chodzi o to, że wnioski z niej wypływające są dość oczywiste i dla nikogo nie będą one jakimś wielkim odkryciem. Nie chciałbym zdradzać poszczególnych elementów filmu, żeby nie psuć Wam „zabawy”, ale jak ulał pasuje tutaj najbardziej chyba znana sentencja Nietzsche’go, mówiąca o tym, aby ten kto walczy z potworami, uważał, żeby samemu nie stać się potworem… Film świetnie pokazuje jak obsesyjna chęć wymierzenia sprawiedliwości, wyrównania rachunków oraz ukarania psychopaty, popycha głównego bohatera na skraj szaleństwa, sprawiając, że dopuszcza się on czynów, które czynią z niego potwora nie tak bardzo odstającego od mordercy, którego ściga – bo czyż motywacja może być tu usprawiedliwieniem? Teoretycznie widz kibicuje mścicielowi, jako temu „dobremu”, ale praktycznie to co widzimy na ekranie, to pojedynek dwóch odhumanizowanych jednostek, wypranych z jakichkolwiek zasad moralnych i społecznych. Potworów, które nie zawahają się przed niczym, aby zniszczyć swojego przeciwnika… Ciekawie pokazana też jest tu odpowiedź na pytanie, czy zemsta daje ukojenie i czy w takiej walce jaką podjął główny bohater można w ogóle wygrać? Ostatnia scena filmu stawia dosadnie kropkę nad „i” i pokazuje co reżyser myśli na ten temat…
„I Saw The Devil” jest filmem jak najbardziej godnym polecenia. Aktorstwo jest tu na najwyższym poziomie (zwłaszcza dwóch głównych antagonistów. W roli psychola – doskonały Choi Min-sik znany z tytułowej roli w „Oldboy’u”), ujęcia kamery świetne, dobrze dopasowana muzyka, emocje od samego początku do końca, a sceny brutalności (choć nie jest to klasyczne „torture porno” jak w np. „Guinea Pig”) potrafią niejednokrotnie potrząsnąć widzem (przecinane ścięgna Achillesa, rozrywana szczęka, policzek przebijany śrubokrętem, genitalia demolowane młotkiem itp.). Jedyny mój zarzut, to zbyt płytka warstwa psychologiczna (wolę jednak bardziej skomplikowane pod tym względem postacie) i mało odkrywcze wnioski, które dość łopatologicznie reżyser podaje widzowi na tacy (dla niektórych nie będzie to jednak wadą, zaręczam). Film mimo to jest jednak realizacyjnym majstersztykiem, który przez niemal 2,5 godziny ogląda się z zapartym tchem. Nie jest to jednak seans łatwy i przyjemny, ale mroczna podróż w odmęty ludzkiej nienawiści, w głąb umysłu opętanego rządzą zemsty, wendetty która zmienia wszystko a zwłaszcza mściciela, pozostawiając tylko trupy i zgliszcza oraz psychicznie okaleczoną skorupę „człowieka” (cudzysłów jak najbardziej zamierzony)…
Ocena Autora: 8
Autor: Raven