×
Tytuł:
Sztuka PłakaniaOryginalny tytuł:
Kunsten at græde i kor- Gatunek: Dramat / Komedia
- Rok produkcji: 2006
„Historia rozgrywa się w duńskich realiach lat 1970-tych. Życie jedenastoletniego Allana wcale nie jest łatwe. Na jego barkach spoczywa ciężar jednoczenia rodziny, którą tyranizuje trudny w pożyciu ojciec. Matka już dawno zrezygnowała z utrzymywania domowego ogniska, podobnie jak siostra, a starszy brat wyprowadził się z domu. Jedyną zaletą ojca jest to, że ma talent krasomówczy, który wykorzystuje jako mówca na pogrzebach. Ale nie tylko pogrzeby sprawiają, że ojciec Allana jest w wyśmienitym humorze. Aby podtrzymać ten dobry nastrój, Allan para się zajęciami, które przez społeczeństwo nie do końca uważane są za właściwe i moralne…”
Obiecałem sobie, że napiszę tą recenzję niejako w ramach „pokuty”, ponieważ oglądałem ten film już z 3 lata temu, ale podszedłem do niego jakoś tak po macoszemu, że finalnie wystawiłem mu dość krzywdzącą ocenę na poziomie 6/10, a film zasługuje przynajmniej na jedno oczko więcej – i należy mu się to jak psu buda (podobnie kiedyś miałem z „Jabłkami Adama”, ale to już temat na inną recenzję). Podchodząc po raz wtóry do seansu, wiem już też czemu wtedy nie doceniłem tego obrazu, ale o tym później.
„Sztuka Płakania”, to niemal klasyczny przedstawiciel skandynawskiego dramatu, obrazującego patologię w rodzinie. Siła jego wyjątkowości tkwi jednak w tym, że oglądamy to wszystko oczami małego dziecka, ślepo zapatrzonego w swojego ojca -pedofila, które wszelkie aberracje rodziciela traktuje z dziecięcą naiwnością jako coś standardowego (kiedy widza wręcz telepie, gdy widzi co tam się dzieje za zamkniętymi drzwiami). Mamy więc tu całą plejadę postaci, których postawy dalekie są od ogólnie przyjętych norm. Jest ojciec, który swoim płaczem i groźbami samobójstwa terroryzuje psychicznie rodzinę. Mamy matkę, która żeby nie widzieć co się dzieje, bierze na noc mocne tabletki nasenne, zostawiając własne dzieci na pastwę ojca-pedofila. Mamy starszego syna, który o wszystkim wie i niby nie zgadza się na istniejący stan rzeczy, ale wyjeżdża sobie na studia i poza słowami krytyki pod adresem ojca – nie robi nic, by ukrócić to, do czego dochodzi w tej rodzinie. Mamy głównego, małego bohatera, który jest tak zapatrzony w ojca, że podsyła mu swoją czternastoletnią siostrę, by „pocieszała” „zapłakanego rodziciela”, z czego ten korzysta nader skwapliwie. Mamy też ową siostrę – osobę najbardziej pokrzywdzoną i godną współczucia, która godzi się na pedofilskie zabawy z ojcem, po to by nie robił tego jej młodszy brat, gotowy na wszystko, aby tylko poprawić ojcu nastrój…
Jak więc widać patologia jest tu wszechobecna i spowija całą rodzinę niczym mgła wrzosowiska. Ciekawie jest tu przedstawiona postać potwora w ludzkiej skórze jakim bez wątpienia jest głowa rodziny. Z reguły taka osoba kojarzy się nam z bezlitosnym brutalem, który fizycznie terroryzuje rodzinę. Tutaj jest wręcz o 180 stopni w drugą stronę. Ojciec, to słaby, chlipiący i użalający się nad sobą człowieczek, który bierze wszystkich na litość i straszy tym, że się zabije. To oczywiście też sprytny i bezlitosny manipulant, który doskonale wie jak zagrać na uczuciach bliskich, by osiągnąć zamierzony cel, ale nie zmienia to faktu, że nie jest to szablonowa postać domowego tyrana. Jego najmłodszy syn i jego zachowania idealnie pokazują, że taki szantaż uczuciowy może być o wiele bardziej groźny niż zaciśnięta pięść czy pasek w ręku. Zwłaszcza jeżeli wszyscy dookoła nie chcą widzieć, że coś złego dzieje się w tej rodzinie.
„Sztuka Płakania”, pomimo swojej formy, z której kuriozalnie momentami może przebijać czarny humor, to jednak mocny i poruszający dramat o tym, co może się dziać za zamkniętymi drzwiami, kiedy rodzinę toczy rak patologii. Film jest solidnie zagrany, a postacie przedstawione wręcz świetnie. To co może lekko osłabić wydźwięk filmu, to jego zakończenie, które mnie osobiście do końca nie usatysfakcjonowało (choć absolutnie nie jest złe), oraz aktor grający głównego, małego bohatera, przez którego zaniżyłem ocenę tego filmu po pierwszym seansie. Sama jego postać jest bardzo ciekawa i niejednoznaczna, ale – i być może się tu czepiam – dobrano do tej roli dzieciaka o strasznie irytującej fizjonomii, która w połączeniu z zachowaniami odgrywanej postaci, powodowała, że za cholerę nie byłem w stanie mu jakoś bardziej współczuć (i nie sądzę, by taki był zamysł reżysera), a przecież bez wątpienia był tutaj także ofiarą.
Nie zmienia to wszystko jednak faktu, że film jest zdecydowanie wart obejrzenia i stanowi kolejny przykład na to, że duńska szkoła filmowa, to klasa sama w sobie. Moja ocena po drugim podejściu: solidne 7/10.
Obiecałem sobie, że napiszę tą recenzję niejako w ramach „pokuty”, ponieważ oglądałem ten film już z 3 lata temu, ale podszedłem do niego jakoś tak po macoszemu, że finalnie wystawiłem mu dość krzywdzącą ocenę na poziomie 6/10, a film zasługuje przynajmniej na jedno oczko więcej – i należy mu się to jak psu buda (podobnie kiedyś miałem z „Jabłkami Adama”, ale to już temat na inną recenzję). Podchodząc po raz wtóry do seansu, wiem już też czemu wtedy nie doceniłem tego obrazu, ale o tym później.
„Sztuka Płakania”, to niemal klasyczny przedstawiciel skandynawskiego dramatu, obrazującego patologię w rodzinie. Siła jego wyjątkowości tkwi jednak w tym, że oglądamy to wszystko oczami małego dziecka, ślepo zapatrzonego w swojego ojca -pedofila, które wszelkie aberracje rodziciela traktuje z dziecięcą naiwnością jako coś standardowego (kiedy widza wręcz telepie, gdy widzi co tam się dzieje za zamkniętymi drzwiami). Mamy więc tu całą plejadę postaci, których postawy dalekie są od ogólnie przyjętych norm. Jest ojciec, który swoim płaczem i groźbami samobójstwa terroryzuje psychicznie rodzinę. Mamy matkę, która żeby nie widzieć co się dzieje, bierze na noc mocne tabletki nasenne, zostawiając własne dzieci na pastwę ojca-pedofila. Mamy starszego syna, który o wszystkim wie i niby nie zgadza się na istniejący stan rzeczy, ale wyjeżdża sobie na studia i poza słowami krytyki pod adresem ojca – nie robi nic, by ukrócić to, do czego dochodzi w tej rodzinie. Mamy głównego, małego bohatera, który jest tak zapatrzony w ojca, że podsyła mu swoją czternastoletnią siostrę, by „pocieszała” „zapłakanego rodziciela”, z czego ten korzysta nader skwapliwie. Mamy też ową siostrę – osobę najbardziej pokrzywdzoną i godną współczucia, która godzi się na pedofilskie zabawy z ojcem, po to by nie robił tego jej młodszy brat, gotowy na wszystko, aby tylko poprawić ojcu nastrój…
Jak więc widać patologia jest tu wszechobecna i spowija całą rodzinę niczym mgła wrzosowiska. Ciekawie jest tu przedstawiona postać potwora w ludzkiej skórze jakim bez wątpienia jest głowa rodziny. Z reguły taka osoba kojarzy się nam z bezlitosnym brutalem, który fizycznie terroryzuje rodzinę. Tutaj jest wręcz o 180 stopni w drugą stronę. Ojciec, to słaby, chlipiący i użalający się nad sobą człowieczek, który bierze wszystkich na litość i straszy tym, że się zabije. To oczywiście też sprytny i bezlitosny manipulant, który doskonale wie jak zagrać na uczuciach bliskich, by osiągnąć zamierzony cel, ale nie zmienia to faktu, że nie jest to szablonowa postać domowego tyrana. Jego najmłodszy syn i jego zachowania idealnie pokazują, że taki szantaż uczuciowy może być o wiele bardziej groźny niż zaciśnięta pięść czy pasek w ręku. Zwłaszcza jeżeli wszyscy dookoła nie chcą widzieć, że coś złego dzieje się w tej rodzinie.
„Sztuka Płakania”, pomimo swojej formy, z której kuriozalnie momentami może przebijać czarny humor, to jednak mocny i poruszający dramat o tym, co może się dziać za zamkniętymi drzwiami, kiedy rodzinę toczy rak patologii. Film jest solidnie zagrany, a postacie przedstawione wręcz świetnie. To co może lekko osłabić wydźwięk filmu, to jego zakończenie, które mnie osobiście do końca nie usatysfakcjonowało (choć absolutnie nie jest złe), oraz aktor grający głównego, małego bohatera, przez którego zaniżyłem ocenę tego filmu po pierwszym seansie. Sama jego postać jest bardzo ciekawa i niejednoznaczna, ale – i być może się tu czepiam – dobrano do tej roli dzieciaka o strasznie irytującej fizjonomii, która w połączeniu z zachowaniami odgrywanej postaci, powodowała, że za cholerę nie byłem w stanie mu jakoś bardziej współczuć (i nie sądzę, by taki był zamysł reżysera), a przecież bez wątpienia był tutaj także ofiarą.
Nie zmienia to wszystko jednak faktu, że film jest zdecydowanie wart obejrzenia i stanowi kolejny przykład na to, że duńska szkoła filmowa, to klasa sama w sobie. Moja ocena po drugim podejściu: solidne 7/10.
Ocena Autora: 7
Autor: Raven