×
Tytuł:
ZłotouściOryginalny tytuł:
Silver Tongues- Gatunek: Dramat
- Rok produkcji: 2011
„Gerry i Joan podróżują z miasta do miasta. W każdym nowym miejscu kochankowie przybierają inną tożsamość. Bez skrupułów manipulują napotkanymi ludźmi, traktując to jako ekscytującą zabawę. Jednak ich zachowanie zaczyna wymykać się spod kontroli. Każde kłamstwo rodzi kolejne, a ucieczka poza schemat staje się niemożliwa…”
Jakie zło przeraża Was najbardziej? Na dobrą sprawę „zło to zło” i ciężko tu stosować jakiekolwiek stopniowanie, ale mnie osobiście najbardziej zawsze przerażało zło, które czyni człowiek zupełnie bez żadnego powodu – dla kaprysu, dla zabawy, bo „ma możliwość to zrobić”… Może zresztą dlatego, że jeżeli jest jakiś „afekt”, czy choćby najmniejsze wytłumaczenie, to jednak zawsze mamy ten punkt zaczepienia, by oszukiwać samych siebie, że człowiek jako gatunek nie jest do końca taki zły i jest jeszcze dla nas szansa?
Głowni bohaterowie „Silver Tongues” to para bezlitosnych manipulatorów, którzy niczym kataklizm pojawiają się w życiu przypadkowych (wybierają ich sobie całkowicie losowo) osób, a gdy odchodzą – zostawiają po sobie emocjonalne zgliszcza i wewnętrzną pustkę, oraz niczym papierek lakmusowy wyciągają na światło dzienne, te cechy, które z reguły człowiek skrywa gdzieś głęboko w swoim wnętrzu i na co dzień udaje, że one nie istnieją (motywy z parką, czy sytuacja w kościele). Robią to najprawdopodobniej od dawna, bez żadnego powodu i z bezlitosną bezwzględnością, nie uznając żadnych ograniczeń czy świętości (motywy w domu starców). W swoich chorych grach dotarli do takiego punktu, gdzie postronny obserwator, momentami łapie się na tym, że sam do końca nie jest pewny, czy to co się dzieje pomiędzy Gerrym i Joan (ich wzajemne relacje), to te krótkie chwile ich „szczerości”, czy tylko kolejna gra, w których para powoli zaczyna się zatracać…
Tak na dobrą sprawę, cały film składa się ze scen sytuacyjnych, gdzie widzimy manipulacje w wykonaniu głównych bohaterów (niektóre są wręcz niesamowite, jak ta z parką w hotelu), które są przerywane krótkimi momentami obrazującymi ich dziwne relacje i stosunek wobec siebie. Sceny owych manipulacji są o tyle przerażające, że widz, którego stać na choć odrobinę szczerości wobec siebie – doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że sam z łatwością mógłby na tym polu polec, gdyby został „zakwalifikowany” do którejś z chorych gierek, tego typu socjopatów. Bo tak na prawdę Joan i Gerry są „tylko” (lub „aż”) katalizatorem, który wydobywa mroczne strony tkwiące w nas samych. Są niczym zwierciadło, w którym zmuszają nas do przejrzenia się bez tego całego „makijażu”, który „nakładamy” na co dzień, by czuć się lepszymi ludźmi, niż jesteśmy w rzeczywistości. Nie każdy jest w stanie znieść tego typu prawdę, która najczęściej wcale nie wyzwala (jak głosi Pismo Święte), a jest siłą zdecydowanie bardzo destrukcyjną.
Tak jak sceny manipulacji w filmie pokazane są po prostu świetnie, tak portrety psychologiczne głównych bohaterów i łączące ich relacje, zostały – jak dla mnie (chyba, że taki był właśnie zamysł reżysera, by byli oni niczym nieznany, nieczuły demiurg bawiący się ludźmi jak zabawkami) – potraktowane trochę po macoszemu. Jednak widz mimo wszystko chyba chciałby się dowiedzieć coś więcej o manipulatorach, o tym co ich na prawdę łączy i co ich napędza do takiego, a nie innego folgowania swoim chorym zachciankom? A może po prostu, jak każdy człowiek, staram się właśnie tutaj doszukiwać na siłę jakichś wyjaśnień, aby nadać złu ludzką twarz i oswoić je choć trochę? Bo czy tak na prawdę wszystko ma jakiś powód? Chciałbym wierzyć, że tak, choć życie (jak i ten film) pokazuje, że jednak nie zawsze i nie do końca…
Solidnym atutem „Złotoustych” (polskie tłumaczenie tytułu) jest jego strona muzyczna, która dobrze komponuje się z tym co widzimy i skutecznie potrafi podkreślać sytuacje, których jesteśmy świadkami.
Od strony aktorskiej film jest także zagrany bardzo wiarygodnie. Zimne postacie głównych bohaterów (zwłaszcza Gerry) robią piorunujące wrażenie. Facet swoją grą ciałem i chłodnym spojrzeniem potrafi wywoływać ciary na plecach, w sekundę po tym jak zrzuca maskę uroczego kolesia (świetna scena na posterunku, gdzie w ekspresowym tempie przechodzi metamorfozę od przerażonego, aresztowanego „podejrzanego”, któremu zaczyna się palić grunt pod nogami – do zimnego, opanowanego, manipulatora, który szybko wyciąga asy z rękawa, rozpoczynając swoją grę z policjantką). Joan jest jakby w cieniu swojego partnera i to on ma tu rolę dominującą, ale nie dajmy się zwieść pozorom – ona też robi to wszystko, bo chce robić, choć momentami może się wydawać, że tylko ulega presji ze strony Gerry’ego (w przeciwieństwie do niego, ona nie jest aż tak jednoznaczną postacią) i ma swoje chwile zawahania.
To co mi się jeszcze podobało, to te nieliczne motywy, kiedy sami bohaterowie zostają zmanipulowani (sceny w domu starców i na komisariacie) podczas swoich gierek, bo choć były to manipulacje raczej przypadkowe (dom starców) lub niepowodujące żadnych drastycznych skutków (komisariat) – dosadnie przekazywały ostrzeżenie, że to ostrze jest obosieczne i kto takim mieczem wojuje, od tego miecza sam może kiedyś zginąć. Poza tym, podobało mi się to odarcie Gerry’ego i Joan z aury „wszechmocnej władzy nad ofiarami”, oraz pokazanie, że nawet tak wytrawni „gracze” jak oni – nie są nieomylni i popełniają błędy.
Zakończenie filmu mnoży jeszcze więcej pytań niż odpowiedzi, ale jest zarazem bardzo nihilistyczne i dość dobrze pasuje do całości obrazu. Reżyser z żelazną konsekwencją realizuje tu swoje założenie, aby widzowi nie dać zbyt wiele odpowiedzi, a jeszcze bardziej wprowadzić tylko zamęt w głowie w kwestii prawdziwej natury głównych bohaterów.
Solidny, głębszy niż się wydaje na pierwszy rzut oka, oraz przerażający w swoim gorzkim przekazie, dramat, który na długo po seansie zostaje jeszcze w głowie. Pozycja zdecydowanie nie dla każdego, ale osoby lubujące się w rozważaniach na temat natury ludzkiej, powinny być bardzo usatysfakcjonowane. Moja ocena: 7/10.
Jakie zło przeraża Was najbardziej? Na dobrą sprawę „zło to zło” i ciężko tu stosować jakiekolwiek stopniowanie, ale mnie osobiście najbardziej zawsze przerażało zło, które czyni człowiek zupełnie bez żadnego powodu – dla kaprysu, dla zabawy, bo „ma możliwość to zrobić”… Może zresztą dlatego, że jeżeli jest jakiś „afekt”, czy choćby najmniejsze wytłumaczenie, to jednak zawsze mamy ten punkt zaczepienia, by oszukiwać samych siebie, że człowiek jako gatunek nie jest do końca taki zły i jest jeszcze dla nas szansa?
Głowni bohaterowie „Silver Tongues” to para bezlitosnych manipulatorów, którzy niczym kataklizm pojawiają się w życiu przypadkowych (wybierają ich sobie całkowicie losowo) osób, a gdy odchodzą – zostawiają po sobie emocjonalne zgliszcza i wewnętrzną pustkę, oraz niczym papierek lakmusowy wyciągają na światło dzienne, te cechy, które z reguły człowiek skrywa gdzieś głęboko w swoim wnętrzu i na co dzień udaje, że one nie istnieją (motywy z parką, czy sytuacja w kościele). Robią to najprawdopodobniej od dawna, bez żadnego powodu i z bezlitosną bezwzględnością, nie uznając żadnych ograniczeń czy świętości (motywy w domu starców). W swoich chorych grach dotarli do takiego punktu, gdzie postronny obserwator, momentami łapie się na tym, że sam do końca nie jest pewny, czy to co się dzieje pomiędzy Gerrym i Joan (ich wzajemne relacje), to te krótkie chwile ich „szczerości”, czy tylko kolejna gra, w których para powoli zaczyna się zatracać…
Tak na dobrą sprawę, cały film składa się ze scen sytuacyjnych, gdzie widzimy manipulacje w wykonaniu głównych bohaterów (niektóre są wręcz niesamowite, jak ta z parką w hotelu), które są przerywane krótkimi momentami obrazującymi ich dziwne relacje i stosunek wobec siebie. Sceny owych manipulacji są o tyle przerażające, że widz, którego stać na choć odrobinę szczerości wobec siebie – doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że sam z łatwością mógłby na tym polu polec, gdyby został „zakwalifikowany” do którejś z chorych gierek, tego typu socjopatów. Bo tak na prawdę Joan i Gerry są „tylko” (lub „aż”) katalizatorem, który wydobywa mroczne strony tkwiące w nas samych. Są niczym zwierciadło, w którym zmuszają nas do przejrzenia się bez tego całego „makijażu”, który „nakładamy” na co dzień, by czuć się lepszymi ludźmi, niż jesteśmy w rzeczywistości. Nie każdy jest w stanie znieść tego typu prawdę, która najczęściej wcale nie wyzwala (jak głosi Pismo Święte), a jest siłą zdecydowanie bardzo destrukcyjną.
Tak jak sceny manipulacji w filmie pokazane są po prostu świetnie, tak portrety psychologiczne głównych bohaterów i łączące ich relacje, zostały – jak dla mnie (chyba, że taki był właśnie zamysł reżysera, by byli oni niczym nieznany, nieczuły demiurg bawiący się ludźmi jak zabawkami) – potraktowane trochę po macoszemu. Jednak widz mimo wszystko chyba chciałby się dowiedzieć coś więcej o manipulatorach, o tym co ich na prawdę łączy i co ich napędza do takiego, a nie innego folgowania swoim chorym zachciankom? A może po prostu, jak każdy człowiek, staram się właśnie tutaj doszukiwać na siłę jakichś wyjaśnień, aby nadać złu ludzką twarz i oswoić je choć trochę? Bo czy tak na prawdę wszystko ma jakiś powód? Chciałbym wierzyć, że tak, choć życie (jak i ten film) pokazuje, że jednak nie zawsze i nie do końca…
Solidnym atutem „Złotoustych” (polskie tłumaczenie tytułu) jest jego strona muzyczna, która dobrze komponuje się z tym co widzimy i skutecznie potrafi podkreślać sytuacje, których jesteśmy świadkami.
Od strony aktorskiej film jest także zagrany bardzo wiarygodnie. Zimne postacie głównych bohaterów (zwłaszcza Gerry) robią piorunujące wrażenie. Facet swoją grą ciałem i chłodnym spojrzeniem potrafi wywoływać ciary na plecach, w sekundę po tym jak zrzuca maskę uroczego kolesia (świetna scena na posterunku, gdzie w ekspresowym tempie przechodzi metamorfozę od przerażonego, aresztowanego „podejrzanego”, któremu zaczyna się palić grunt pod nogami – do zimnego, opanowanego, manipulatora, który szybko wyciąga asy z rękawa, rozpoczynając swoją grę z policjantką). Joan jest jakby w cieniu swojego partnera i to on ma tu rolę dominującą, ale nie dajmy się zwieść pozorom – ona też robi to wszystko, bo chce robić, choć momentami może się wydawać, że tylko ulega presji ze strony Gerry’ego (w przeciwieństwie do niego, ona nie jest aż tak jednoznaczną postacią) i ma swoje chwile zawahania.
To co mi się jeszcze podobało, to te nieliczne motywy, kiedy sami bohaterowie zostają zmanipulowani (sceny w domu starców i na komisariacie) podczas swoich gierek, bo choć były to manipulacje raczej przypadkowe (dom starców) lub niepowodujące żadnych drastycznych skutków (komisariat) – dosadnie przekazywały ostrzeżenie, że to ostrze jest obosieczne i kto takim mieczem wojuje, od tego miecza sam może kiedyś zginąć. Poza tym, podobało mi się to odarcie Gerry’ego i Joan z aury „wszechmocnej władzy nad ofiarami”, oraz pokazanie, że nawet tak wytrawni „gracze” jak oni – nie są nieomylni i popełniają błędy.
Zakończenie filmu mnoży jeszcze więcej pytań niż odpowiedzi, ale jest zarazem bardzo nihilistyczne i dość dobrze pasuje do całości obrazu. Reżyser z żelazną konsekwencją realizuje tu swoje założenie, aby widzowi nie dać zbyt wiele odpowiedzi, a jeszcze bardziej wprowadzić tylko zamęt w głowie w kwestii prawdziwej natury głównych bohaterów.
Solidny, głębszy niż się wydaje na pierwszy rzut oka, oraz przerażający w swoim gorzkim przekazie, dramat, który na długo po seansie zostaje jeszcze w głowie. Pozycja zdecydowanie nie dla każdego, ale osoby lubujące się w rozważaniach na temat natury ludzkiej, powinny być bardzo usatysfakcjonowane. Moja ocena: 7/10.
Ocena Autora: 7
Autor: Raven